Weekendowe dni były jak dwa bieguny.
Sobota minęła podobnie do piątku i skończyłam dzien z bilansem lekko ponad 700kcal, plus zaliczylam dlugi ponad godzinny spacer - bylo super.
Niedziela zaczela sie super - na wadze zobaczylam 94.5kg (czyli od wtorki -1.5kg).
Ale niestety potem pojechalam na komunie z rodziną... a tam jedzenie, jedzenie i jedzenie.
W prawdzie chyba troche skurczyl mi sie zoladek bo jak na moje wczesniejsze mozliwosci to zjadlam mniej i staralam sie nie jesc weglowodanow typu kluski, chleb i ciastka, ale i tak przekroczylam bilans.
Zjadlam: wode z rosolu, pol schabowego, tofu zapiekane z pieczarkami, salatke jarzynowa, pol jajka, babeczke z lososiem i kilka kawalkow camemberta i pieczonego miesa. Do tego tort.
Wszystko bylo tluste i slone i popilam to chyba 2l wody, tak bardzo chcialo mi sie po tym wszystkim pic!!
Dzieki temu dzis na wadze z powrotem zasrane 96kg.
Nienawidze takich suto zastawianych imprez bo nie moge sie opanowac. :-(
Wracam do gry i zaczynam od nowa. A w lodowce czyhaja dalej ciasta i zimna plyta ktora dostalismy na wynos...